O tym dlaczego po pół roku zmieniłam pracę (a potem jeszcze raz)

W mojej pierwszej juniorskiej pracy zdobyłam bardzo wiele nowych umiejętności oraz posiadłam ogrom wiedzy – w szczególności o tym, czego jeszcze nie wiem i muszę dopisać do listy: do opanowania. To mocno negatywnie wpływało na moje postrzeganie swojej wartość jako programistki. Pomimo tego po pół roku pracy w tym miejscu zdecydowałam się na zmiany.

Pierwsza praca

Moja pierwsza praca miała kilka zalet: po pierwsze i najważniejsze po prostu była moją pracą – nie każda firma zdecydowałaby się na zatrudnienie osoby bez żadnego doświadczenia komercyjnego, jedynie na podstawie wykonanych domowych projektów. Atmosfera panująca w zespole była sympatyczna, miałam też szczęście poznać tam kilka wspaniałych osób, z którymi kontakt utrzymuję do tej pory. Sam zakres działalności również był ciekawy, ponieważ firma zajmuje się wytwarzaniem i utrzymaniem szkoleń on-line oraz infrastruktury do ich obsługi.

Było jednak kilka rzeczy, które z czasem stawały się coraz bardziej nieznośne z mojej perspektywy początkującej programistki. Zakres obowiązków w firmie był co najmniej dziwny (nie tylko dla mnie), poza pisaniem kodu zajmowałam się obróbką grafiki, cięciem dźwięku, tworzeniem animacji w prehistorycznych technologiach i wieloma innymi aktywnościami, które z programowaniem nie miały zbyt wiele wspólnego.

Wiele do życzenia pozostawiał również przebieg tworzenia oprogramowania: code review nie należało do standardów pracy, z resztą było trudno byłoby to osiągnąć, ponieważ kontrola wersji opierała się o modyfikowanie kolejnych kopii kodu na dyskach wspólnych. Zdarzyło się więc, że po dwóch miesiącach pracy nad pewnym projektem feedback z mojej pracy brzmiał: „generalnie jest ok” (jak teraz pomyślę, co ja tam stworzyłam za potworka to robi mi się gorąco). Wcale nie lepiej było z kwestiami organizacyjnymi. Nie wchodząc w szczegóły mogę tylko powiedzieć z radością, ale nie bez sentymentu, że tamten okres mam już za sobą.

Czas zmian

Przez drugi kwartał pracy moja frustracja stopniowo wzrastała. Poczucie zbyt niskich kompetencji oraz brak wiary w swoją wiedzę spowodowały, że nie zdecydowałam się na odejście z firmy przed końcem półrocznej umowy. Zdecydowałam jednak, że przedłużę umowę tylko wtedy, kiedy nie będę miała innego wyjścia, czyli innej oferty zatrudnienia.

W międzyczasie odbyłam rozmowę z project managerką, którą zapytałam wprost o to, czy rozważają przedłużenie współpracy ze mną. Okazało się, że firma nie ma zleceń na projekty realizowane w JavaScript, alternatywą pozostawało tworzenie treści w zupełnie innych technologiach, niemających nic wspólnego z programowaniem. Takiej ewentualności zupełnie nie brałam pod uwagę, więc całą moją energię skupiłam na kolejnych rekrutacjach. Managerka bardzo ułatwiła mi udział w rozmowach rekrutacyjnych i niebawem znalazłam dla siebie nowe miejsce.

Druga praca

Podczas poszukiwania kolejnej pracy byłam w o wiele bardziej komfortowej sytuacji. Pół roku doświadczenia to niewiele, ale o wiele więcej niż jego brak. Okazało się, że finalnie to ja wybrałam firmę spośród kilku, do których aplikowałam i które zdecydowały się mnie przyjąć.

Druga firma bardzo różniła się od pierwszej: to profesjonalny software house realizujący zlecenia zewnętrznych klientów, zatrudniający wielu specjalistów. Praca odbywała się przy pomocy Scruma, code review było rzetelne a testerzy skrupulatni. Rekrutacja była kilkuetapowa i zostałam przyjęta po to, żeby uczyć się Angulara 2 i wdrażać do jedynego projektu w tej technologii w firmie.

Grom z jasnego nieba

W zasadzie nie miałabym nic do zarzucenia tej firmie, gdyby nie to, że kompletnie nie poradziła sobie z feedbackiem. Po dwóch miesiącach okresu próbnego, w trakcie których pisałam swoje pierwsze linie kodu w Angularze oraz pierwszy w życiu backend, informacją zwrotną było… wypowiedzenie. Właściciele tłumaczyli tę decyzję błędem na etapie rekrutacji: miałam wg nich za małą wiedzę, żeby skutecznie wykonywać swoje juniorskie obowiązki.

Nie muszę chyba tłumaczyć jak to doświadczenie wpłynęło na moją zawodową samoocenę. Byłam zdruzgotana takim obrotem spraw, z czasem poczucie winy wyewoluowało w złość i poczucie niesprawiedliwości. Ostatecznie przez te dwa miesiące nikt ze mną nie porozmawiał.

Trzecia (obecna) praca

Po tym wszystkim wyobrażałam sobie możliwie jak najgorsze scenariusze: że nie znajdę pracy w żadnej firmie, będę musiała wrócić do poprzednich zajęć, że co ja sobie myślałam że ja się w ogóle nadaje do programowania… A jednak, w przypadku kolejnej rekrutacji to znowu ja wybierałam firmę. Miałam sporą przewagę nad sobą sprzed kwartału: coraz sprawniej poruszałam się w Angularze.

Podczas rozmowy rekrutacyjnej z obecnym pracodawcą powiedziałam wprost jak wyglądała sytuacja z poprzednią firmą. Ich odpowiedzią było rozwiązanie najlepsze z możliwych: podczas miesięcznego okresu próbnego w wewnętrznym projekcie w każdym tygodniu otrzymywałam feedback z moich postępów i obszarów, nad którymi powinnam popracować. Przydzielono mi też najlepszego, najbardziej profesjonalnego mentora jakiego do dzisiaj spotkałam na swojej drodze, który przy tym jest bardzo empatyczną osobą. W listopadzie minie rok od kiedy tam pracuję.

Dlaczego o tym piszę?

Będąc nastolatką i studentką kiedy patrzyłam na efekty pracy jakiejś osoby, wyobrażałam sobie prosta ścieżkę prowadzącą ją wprost do celu. Nie zdawałam sobie sprawy z perturbacji, błędnych decyzji i porażek tego człowieka. Byłam też święcie przekonana, że dorośli, samodzielni ludzie są fantastycznie poukładani i doskonale wiedzą co robią. Moja własna historia uświadamia mi każdego dnia, że nic nie jest takie jakim się wydaje osobom postronnym na pierwszy rzut oka.

Rozumiem, że do tego samego celu może prowadzić bardzo wiele ścieżek, zdarza się też, że skrót pojawia się przez przypadek w konkretnym miejscu i czasie i nie mogę tego zaplanować. Zdobyte doświadczenia i umiejętności, choć w tej chwili mogą mi wydawać się niepotrzebne, zwiększają mój ogląd na całość.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *